28 czerwca 2012

"Zepsuta" dobra dziewczynka


Nie jestem wzorową studentką. Robię "beznadziejne" notatki. Nie uczę się systematycznie, opuszczam zajęcia - czasem nawet te ważniejsze. Sporo odkładam na ostatnią chwilę, to akurat z racji prokrastynacji i lenistwa. Nie podpowiadam na kolokwiach. Zawsze mówię, że nic nie umiem (bo zwykle się nie uczę, a to, że zaliczam na 4 to inna rzecz). Nieoficjalnie resztę grupy traktuję jak piąte koło u wozu, chociaż dość często wykorzystuję poszczególne osoby w różnych celach. Oficjalnie uśmiecham się grzecznie, pożyczam materiały (ale nie notatki, bo te są dla innych bez sensu) do kserowania, "udzielam informacji" i służę niczym "podręczny niezbędnik" - ciągle noszę ze sobą nożyczki, klej, taśmę klejącą, dodatkowe ołówki i długopisy oraz zapalniczkę (chusteczki też powinnam wymienić?) - dla pozoru koleżeństwa... A tak naprawdę, to jestem pieprzonym diabełkiem, który z anielskim uśmiechem i spojrzeniem niewinnego kociaka życzy wszystkim zgnicia w piekielnych czeluściach, a jeśli nadarzy się okazja, to ten aniołek wbije komuś nóż w plecy albo wydrapie oczy pomalowanymi na czerwono pazurkami. Jestem dwulicowa i wymądrzam się na każdym kroku. I dobrze na tym wychodzę.


Brzmi paskudnie - ale prawda zwykle jest paskudna niczym niegojąca się rana. Prawda jest uciążliwa - przynajmniej w wielu przypadkach tak jest.


Ale prawda nie zawsze była taka... parszywa. 


Kiedyś byłam pilna, szczerze miła, uczynna, pomocna, moje notatki były jednym z najdokładniejszych i najporządniejszych źródeł informacji w klasie. Z każdego sprawdzianu dostawałam piątkę, a przy okazji pozwalałam od siebie ściągać, podpowiadałam, pomagałam. Kiedy trzeba było tłumaczyłam, pożyczałam zeszyty i ze szczerym uśmiechem życzyłam powodzenia na następnym sprawdzianie. Nawet - o zgrozo - odrabiałam prace domowe dla innych. Tak było. A potem, jak było po wszystkim i nikt już nie potrzebował do niczego milutkiej Klaudusii, zostałam sama. Chciałam być lubiana, a zostałam darmowym ośrodkiem wspomagania naukowego. Wycyckana z każdej strony, a potem odrzucona w kąt jak stara zabawka.


I nie życzę nikomu takich doświadczeń.


Chociaż muszę się do czegoś przyznać... Czasami tęsknię za tą młodziutką i naiwną dziewczynką, którą byłam. Cóż, może naiwna dalej jestem - przynajmniej w niektórych sprawach - ale już nie mogę o sobie powiedzieć "ośrodek pomocy uczelnianej", bo nawet gdybym chciała, to już to tak nie funkcjonuje. Teraz jestem jedną z tych, które wykorzystują osoby takie jaką ja byłam kiedyś. I nauczyłam się tego od koleżanek. A pomocny "niezbędnik", to tylko gra pozorów - inni muszą myśleć, że też coś z tego mają, wtedy ja nie mam wyrzutów sumienia (a, tak, to jedyne czego nie potrafię do końca zmienić, zagłuszyć). 


Słodko - to naprawdę urocze, co życie z nami robi, jak rzeczywistość zmienia nasze podejście... 


Nie umiem jeszcze tylko manipulować innymi - albo wydaje mi się, że tego nie potrafię. Poza tym, jestem wredna, agresywna i z fałszywie słodkim uśmiechem wpierdalam się tam, gdzie mnie nie chcą i jestem z siebie zadowolona.